Zawdzięczamy ją, podobno, św. Marii Magdalenie, którą wieść o zmartwychwstaniu Chrystusa tak ucieszyła, że aż wszystkie jajka, jakie w domu miała, pokraśniały wraz z nią z tej radości. Maria Magdalena, upowszechniając wieść, że "On żyje", rozdawała czerwone jajka Apostołom. No i od tego się zaczęło.
Kolorowanie jaj na pamiątkę radosnego wydarzenia wspominał uczony Pliniusz. Piętnaście wieków później badali rzecz jego koledzy z Heidelbergu. My w rozpoznawaniu zjawiska też mamy własny wątek, o cokolwiek zresztą politycznym odniesieniu. Zacny kronikarz, biskup Wincenty Kadłubek, ganiąc w XIII wieku zachowanie rodaków wobec władzy, podawał, że Polacy "względem swoich panujących z dawien dawna byli zawistni, niestali i bawili się z panami swymi jak z >malowanymi jajkami<". Co mniej więcej znaczyłoby: nieco ich maltretowali. Tak jak pisanki, gdzieniegdzie tłuczone do dziś przy wielkanocnym stole.
Miniaturowe cuda
Niestałości w takim zwyczaju wielkanocnym obecnie dopatrzyć się trudno, ale skupmy się raczej na samych pisankach, kraszankach, drapankach, malowankach, rysowankach, wyklejankach, ryżankach, makowiankach itp. Nazw na określenie kolorowych jaj wielkanocnych jest wiele i wszystkie podpowiadają, w jaki sposób zostały ozdobione. A pochodzą z czasów, gdy po domach kwitł obyczaj indywidualnego zdobienia jaj wielkanocnych, gotowanych, a nawet wydmuchiwanych. Ostał się on jeszcze tu i tam, choć żal, że dość szczątkowo, bo kiedyś były to prawdziwe ceremonie. Długie i pracochłonne, angażujące oraz integrujące rodzinnie i sąsiedzko. Wymagały nie lada przygotowań, bo wtedy farb używano tylko naturalnych. Czysta ekologia, żadnej chemii. Żółty i rudy barwnik dawały łupiny cebuli, brąz – woda z wydrążonego pnia dębu, zielony – gotowane listki jemioły, fiolet – listki ciemnej malwy, czarny – kora z olchy, a czerwień – wywar z czerwców, tak, tak, małych pasożytów korzenia rośliny o tej samej nazwie. Mało apetyczne? Ba! Na pewno trwałe i antyalergiczne.
Gdy zaś już wszelkie farby, narzędzia i materiały do zdobienia jaj zgromadzono – uruchamiały się talenty artystyczne. I tworzyły prawdziwe, miniaturowe cuda.
Od kolibra, po strusia
A jakie? Ze skrótowego, internetowego opisu zwalnia autorkę miejsce, gdzie owe pisankowe arcydzieła można zobaczyć w obfitości. Na Podlasiu, w Ciechanowcu, w obrębie Muzeum Rolnictwa im. ks. Kluka, istnieje specjalnie im poświęcone Muzeum Pisanki. Tam – w ślicznym staropolskim dworze, wypełnionym przeszkolonymi gablotami – prezentuje się pisankowe bogactwo prawie dwóch tysięcy eksponatów. Z jaj wszelkiego ptactwa (od kolibra po strusia), choć nie tylko z jaj. I w dodatku ze wszystkich zakątków świata. Istne szaleństwo barw, obfitość oryginalnych wzorów, a nawet treściowego przekazu (są np. pisanki portretowe), jaki da się zawrzeć na niewielkiej, ale wydajnej i wymownej powierzchni. Tak, tam w Ciechanowcu nasza wiedza o tajemnicach wielkanocnych jaj na pewno sięgnie głębi, choć… dręcząca od zarania kwestia, co było pierwsze: jajko, czy kura, może pozostać nierozwiązana.
Są jednak na świecie muzea pisanek mające jeszcze obfitsze zbiory. Zwłaszcza to w Kołomyi, dziś na Ukrainie, także zresztą z istotnym wkładem Polaków stworzone. Może tam coś wiedzą?
Ale o tym potem.