Przywołuję tu tego nieszczęsnego łowcę, bo... No właśnie. Otóż zainicjował w moim domu tę zabawę ojciec, który kilka dekad temu uznał, że lepiej będzie i dla mnie, i dla okolicy, jeśli zamiast ganiać po ulicach, zabiorę się za jakieś hobby. Chcąc mnie zachęcić, prośby o pierwsze sygnatury wysyłał sam. Napisał także do bardzo już wówczas starego aktora, Kazimierza Opalińskiego, ten zaś swą dedykację na odwrocie zdjęcia zaczął od słów: Łowcy autografów... Ojciec oniemiał, po czym wziął nożyczki i starannie odciął pierwszą linijkę wpisu, rżnąc tym samym artystę przez środek czoła na odwrocie...
Autograf Kazimierza Opalińskiego
Czy autograf to podpis?
Na początek – ważne rozróżnienie. O ile każdy podpis jest autografem, o tyle nie każdy autograf jest podpisem. Autograf to, po prostu, odręczne pismo: nazwa ta wywodzi się z greckiego „autós” – „sam” oraz „gráphein” – „skrobać”, „pisać”. Proszę się więc nie dziwić, gdy w jakiejś kolekcji znajdą kiedyś państwo autografy bez podpisów. Też mam takie. Przykłady? A choćby tekst piosenki „100 000 000”, własnoręcznie napisany przez jej autora, Kazika Staszewskiego. Albo fotografia, na której francuski projektant mody Jean Paul Gaultier napisał obok swojego nadrukowanego podpisu dwa slowa: Pour Marek, dla Marka. Albo kartka, na której Ewa Braun – polska zdobywczyni Oscara za dekorację wnętrz w „Liście Schindlera” Stevena Spielberga – też zupełnie pomijając swoje nazwisko napisała tylko, nota bene z uroczym błędem: p. Markowi Rudnicki pozdrowienia z planu filmu „Jakub kłamca” Piotrków Trybunalski 22.10.1997.
Po co zbiera się autografy? Dokładnie z tych samych powodów, dla których filateliści gromadzą znaczki, bibliofile książki, a numizmatycy – monety. Dla przyjemności, przede wszystkim dla przyjemności. Cóż to za frajda, spytają państwo, posiadać kawałek papieru z – co całkiem często się zdarza – nieczytelnym gryzmołem? Hmmm... Może chodzi o satysfakcję płynącą ze snobistycznego (a to wcale nie oznacza czegoś nagannego) otarcia się o wielki świat? Może o to, że dotykając dedykacji na zdjęciu Audrey Hepburn, podpisu Charlesa Aznavoura czy nutowych zapisków Wojciecha Kilara odczuwa się (meta)fizyczny kontakt z ich autorami, bo – jak utrzymują koneserzy – autografy to historia dotknięcia? Niezwykle trudno ustalić, o co w tym wszystkim chodzi. O zaspokajanie chęci posiadania czegoś niepowtarzalnego – bo przecież każdy autograf jest inny, nawet wówczas, gdy składała go ta sama osoba, wobec czego drugiego takiego nie ma na całym świecie? O satysfakcję czerpaną z udowadniania samemu sobie, że niemożliwe jest możliwe: że gdy się człowiek przyłoży, to i z Cesarią Evorą uda mu się porozmawiać, i list od słynnego Pele dostanie, jak było w moim przypadku?
Niełatwo i z uporem
Jak się zbiera autografy? Niełatwo, można by żartobliwie powiedzieć, niełatwo. Ganiać pod hotele? W wieku senioralnym już nie, choć kiedyś... W wieku senioralnym trzeba głównie bywać na poważnych imprezach, pisać, a gdy kto bardzo chce wejść w posiadanie jakiegoś podpisu – także kupować, jakkolwiek sam sięgałem do portfela bardzo rzadko. I żeby mieć już tę rzadkość za sobą, jako incydent: zdarzyło mi się m.in. kupić list Juliana Tuwima. Jakoś tanio: ktoś sprzedawał cztery listy poety, ktoś inny wymyślił, że jeśli znajdzie jeszcze trzy osoby i każda kupi jeden, to każdej to się opłaci... Równie niedrogie było urzędowe pismo sygnowane przez przedwojennego ministra Spraw Zagranicznych Józefa Becka czy też zaświadczenie z podpisem Arnolda Szyfmana, słynnego reżysera, założyciela stołecznego Teatru Polskiego. Tu ważna konstatacja – proszę zauważyć, że tych autografów, które kupiłem, samodzielnie, z racji wieku, zdobyć nie mogłem... Podkreślam to, bowiem istotą zbierania autografów jest osobiste bądź listowne docieranie do Znakomitości, prawdziwy honor to zdobycie trofeum dzięki wejściu na którąś z tych dróg. To zaś oznacza, że odpowiedź na pytanie, jak się zbiera autografy, nabiera innego kształtu i brzmi: z uporem. Konsekwentnie i z uporem.
List z podpisem Juliana Tuwima
Uparłem się przed laty, że dotrę do Jeana Michela Jarre'a, niezwykle wówczas popularnego kompozytora muzyki elektronicznej. Jego gwiazda błyszczała wówczas najjaśniejszym światłem, wydawał się osobą nieosiągalną i rzeczywiście – był nieosiągalny, podobnie jak jego autograf. W odpowiedzi na moje prośby wytwórnia płytowa przysyłała kolejne zdjęcia, na których widniały kolejne facsimile, kopie, podpisu... Zawziąłem się. I kiedy usłyszałem, że wpadnie do Polski, by wręczać Fryderyki – nagrody naszego przemysłu muzycznego – zrobiłem wszystko, aby trafić na bankiet z jego udziałem. Efekt? Dwa autografy. Jeden zdobyty na początku imprezy, drugi w trakcie. Nie ukrywam, że ten drugi bardziej czytelny, choć – a może właśnie dlatego – złożony po licznych drinkach. Mówiąc nawiasem – los potrafi z człowieka zakpić: tyle starań, a tu nagle dwa lata później, bez zbędnej fatygi, miałem okazję i przyjemność zrobić z artystą długi wywiad...
Ale upór sprawia, że bywa jeszcze ciekawiej. Począwszy od końca lat 70. co jakiś czas wysyłałem listy do Watykanu, do Jana Pawła II. Za każdym razem dostawałem w odpowiedzi zdjęcie zaopatrzone w facsimile papieskiego podpisu. Po dwudziestu latach starań siadłem za biurkiem i kropnąłem długachny list do ówczesnego sekretarza biskupa Rzymu, księdza Stanisława Dziwisza. Napisałem, oczywiście subtelniej, niż tutaj, że tak dalej być nie może, że te wszystkie kopie już mi się w szufladzie nie mieszczą i że bardzo proszę, aby ksiądz Stanisław coś z tym zrobił. I – proszę sobie wyobrazić – zrobił! Tym razem w odpowiedzi dostałem rysunek przedstawiający Karola Wojtyłę, z jego autentycznym podpisem i własnoręcznie dopisaną, niezwykłą datą: 9.9.99.
***
Proszę? Państwo także chcieliby gromadzić autografy? Ależ nic nie stoi na przeszkodzie! Podpowiem więc tylko, że królowa Elżbieta II odpowiada wyłącznie na listy rodziny i bliskich znajomych, ale prezydent Bronisław Komorowski jest już zdecydowanie bardziej otwarty...
To pierwsza pointa. Bo mam jeszcze drugą. Otóż opowiadano mi kiedyś, jak to w trakcie kręcenia – bodaj – kolejnych odcinków „Ekstradycji”, do grających w tym serialu aktorów podszedł podczas jednej z przerw w zdjęciach chłopiec, by poprosić o autografy. Miał przy sobie kawiarniane serwetki i marnie piszący długopis, w związku z czym składanie podpisów szło artystom wyjątkowo opornie: papier z trudem przyjmował tusz, darł się, słowem – nic się nie układało. Wyskrobawszy w końcu na serwetce swoje nazwisko, Henryk Bista od niechcenia rzucił: – Słuchaj, chłopczyku: a nie mógłbyś ty sprawić sobie jakiegoś zeszytu, żeby te autografy porządnie wyglądały? A chłopiec na to: – Mam taki zeszyt, tylko że go akurat nie zabrałem. Ale jak wrócę do domu, to sobie te autografy ładnie przepiszę!
Autograf Henryka Bisty
Charles Aznavour - autograf na zdjęciu
Wojciech Kilar - autograf
Rękopis Kazika Staszewskiego
Wszystkie zamieszczone autografy dzięki uprzejmości pana Marka Rudnickiego