Gdy słońce na niebie, a jeszcze szarość pod nogami, czas wziąć kijki do rąk i pomaszerować utartym szlakiem. W poszukiwaniu wiosny.
Trudno ją wypatrzyć w przydrożnych laskach, gdzie po zniknięciu tej odrobiny śniegu, którym nas tak niełaskawie obdarowała zima w tym roku, zaczęły kwitnąć butelki i inne śmieci...
Czekają aż przyjdą szkolne dzieci i, czcząc Święto Ziemi, zrobią z tym porządek.
Wypatruję z nadzieją mojego Firletkowego Pola, które rozkwita latem całą gamą fioletów i różów.
Niestety, w tym roku się nie pojawi.
Pojawił się za to kolejny udeptany parking dla samochodów... bo obok rozwija się czyjś dochodowy interes.
Idę w kierunku słońca, wychylam się ku niebu, uśmiecham się do świata. Odrzucam bryłkę ziemi, podaję rękę kwiatom, niech je ucieszy światłość.
I wdycham świeżość wiosny, i rośnie moje serce. Znów wraca radość życia.
I znów nie jestem stara... Że serce mocniej bije? To szczęście je rozpiera.
Tak, tak, to nie zmęczenie...
Maszerując raźno z kijkami w dłoniach, wsłuchuję się w odgłosy otoczenia. Szum samochodów i ...ptasie trele, warkot motoru... szczekanie psa, gdzieś w oddali głośne gdakanie kury... I świergot ptaków...
A wszystko to rozświetlone blaskiem wiosennego słońca, otulonego ciepłem słonecznych promieni.
Patrzę wysoko w niebo, cieszę się chwilą, łapię ją, odrywam się od kłopotów.
Jakież to wspaniałe uczucie, jakież to szczęście - móc w samotności rozkoszować się tą właśnie chwilą, umieć wysupłać ją z całego galimatiasu dnia codziennego...
Ogarnia mnie takie szczęście istnienia, że chciałabym obdarować nim cały świat. Podzielić je na wiele małych radości, które dotrą do wszystkich. I odczują je, patrząc na błękit nieba, na czubek wychylającej się z ciekawością spod grudki ziemi małej zielonej roślinki. Czy to już? Czy pora na życie? Nawet na nabrzmiały sokami pączek na gałązce bzu, który również budzi się do życia.
Nie, dziś nie jestem stara.
Wiosenna świeżość odmładza moje lata, działa jak balsam na umysł. Znów pełna młodzieńczego wigoru, znów zakochana w Orzeszkowej (ja, wieczna romantyczka?) unoszę głowę do słońca i, ot tak, bez związku, wsłuchuję się w plączące się w mojej głowie słowa Jana Bohatyrowicza, idola pewnego okresu mojego życia:
Ty pójdziesz górą,
Ty pójdziesz górą,
a ja doliną...
Zrodzone nie z tęsknoty, lecz z radości chwili, która trwa, bo przecież mogę sobie na to pozwolić tego wiosennego dnia. Myśli, z których sama się pośmieję w duchu, a które próbują się wcisnąć w szarą codzienność.
Uśmiecham się do słońca - jak ten rozwijający się pączek hiacynta wypatrzonego w czyimś ogródku... Wykorzystuje ciepłe promyki i budzi się do życia. I rośnie. Wkrótce pokaże swoje kolorowe oblicze światu, dziękując za tę chwilę istnienia, która jest mu dana.
Więc i ja, przepełniona tym samym uczuciem, przyspieszam kroku, nabierając energii z tej radości istnienia, która i mnie została dana.
A słońce dalej przygrzewa.
I popędza do radosnego marszu do przodu.
Ku następnym dniom...
Prawie wiosenny zawrót głowy
Data aktualizacji: 28 lutego 2014