Przyznam, że zaniemówiłem, gdy wyczytałem w jakimś dzielnicowym periodyku, że leżące nieopodal mojego domu niepozorne wzniesienia to nie byle górki, lecz szaniec z czasów Insurekcji Kościuszkowskiej, i że przebywał w nim sam Naczelnik…
Z każdym akapitem, każdym zdaniem tej lektury, oczy robiły mi się, podejrzewam, coraz szersze. Osłupiałem do reszty dotarłszy do fragmentu, z którego jasno wynikało, że blisko 220 lat temu, poniekąd tuż za moim, powstałym dwa wieki później, progiem, tuż za osiedlową uliczką, za trawnikiem, rozpoczęła się bitwa, podczas której powstańcy zmusili do odwrotu i zredukowali o połowę – liczącą 30 tys. żołnierzy! – armię pruską, spieszącą z pomocą stacjonującemu w Warszawie carskiemu wojsku.
Nie pamiętam, aby mówiono o tym na lekcjach historii, nie utrwalił tego triumfu żaden z naszych malarzy batalistów, nie uwiecznił żaden z wybitnych poetów. Czyżby dlatego, że w grę wchodziło zwycięstwo, a nie nasza ulubiona klęska?
Pozostałości po szańcu na Sadach Żoliborskich to dziś tzw. Górki Włościańskie
Krajobraz po bitwie
Ta krwawa jatka rozgrywała się tu, gdzie dziś stoi nieodległe przedszkole, handlowa galeria i blok, w którym mieszkam, gdzie od lat kusi ten sam drewniany warzywniak, gdzie samochody suną w kierunku Woli, wreszcie – na samej Woli…
Odkrycie tego wszystkiego było dla mnie, doskonale pamiętam, czymś zdecydowanie bardziej emocjonującym niż wizyta we florenckim gabinecie Machiavellego czy w czeluściach grobu Tutenchamona w egipskiej Dolinie Królów.
Tamte miejsca – choć niewątpliwie przesycone atmosferą odległych wieków – były tylko poznawczymi ciekawostkami, nie miały walorów osobistych. A ten, niejako przydomowy, szaniec, to miejsce bitwy na wyciągnięcie ręki, są w pewnym sensie z mojego podwórka. Jeśli z mojego podwórka zaś – to moje! A jeśli moje – to skracające dystans do tego wszystkiego, co się tam, czyli tutaj, działo.
Dla mieszkańców osiedla zbocza dawnych umocnień stały się całkiem atrakcyjnym, jak na miejskie warunki, miejscem rekreacji
Nie chcę przesadzić w porównaniach, ale to jest chyba trochę tak, jak z obcowaniem ze sztuką: na obraz w galerii patrzymy może i z zainteresowaniem, ale w gruncie rzeczy dość beznamiętnie, ale gdyby takie dzieło zawisło w naszym pokoju nad wersalką – a, to całkiem co innego, prawda? Nasz stosunek do niego mocno by się zmienił.
Okazją do przypomnienia żoliborskiego fragmentu owej odległej, insurekcyjnej historii przez lokalną prasę było odsłonięcie w obrębie szańca kamienia upamiętniającego Tadeusza Kościuszkę. Wydarzenie to było efektem dziesięcioletnich starań jednego z mieszkańców osiedla „Sady Żoliborskie”, lokalnego patrioty, badacza dziejów dzielnicy, pasjonata, który miał w sobie tyle zapału, by do swojego pomysłu przekonać kogo trzeba. I tu – idąc jego tropem – powoli docieramy do sedna sprawy…
U podnóża kamienia spoczęła urna z ziemią z miejsca urodzenia Naczelnika
Dobry duch pilnie poszukiwany
Takie szańce, mówiąc umownie, takie pola bitew, znaleźć można w zasadzie wszędzie, jak kraj długi i szeroki. Tu jakiś tajemniczy kurhan stoi, w tym żwirowym wyrobisku nieopodal rzeki jacyś chłopcy znaleźli brązowe groty strzał, w piwnicy domu przy rynku była podobno w czasie pierwszej wojny przechowalnia rodaków, którzy uciekli z cesarskiej armii Wilhelma II, do której trafili, bo wcześniej pojechali do Rzeszy za chlebem…
Może by tak, w wolnej chwili, zbadać te informacje? Pomysł nie jest nowy, kiedyś już próbowano odkrywać i przybliżać interesujące elementy lokalnej historii, powstawały izby pamięci, organizowano okolicznościowe wystawy… To pewnie nie są formy na dzisiejsze czasy, ale też dzisiejsze czasy niosą z sobą znacznie ciekawsze możliwości. Może warto więc wrócić do sprawy? Zwłaszcza, że sama idea wcale się nie zestarzała.
Może jej wskrzeszenie, podrzucenie jej młodszym, to zadanie dla seniorów? No bo proszę sobie wyobrazić: Państwo zgłębiają i dokumentują jakąś miejscową arcybarwną historię, po czym przychodzą wnuki i na podstawie tego materiału kręcą film. Albo wystawiają taki spektakl, że Bogusławowi Wołoszańskiemu odbiera mowę z wrażenia. Albo przejmują pałeczkę i sami stają się szperaczami, szukają dalej – i wtedy Państwu odbiera mowę!
Taka szlachetna pasja potrzebuje dobrego ducha. Może znają Państwo kogoś takiego w sąsiedztwie? Nie? To… To może Państwo zaczną..? Tak, jak ten mieszkaniec Sadów…
Fotografie autora