Fajbusiewicz na tropie

Znamy go głównie z programu telewizyjnego „Magazyn Kryminalny 997”. Niedawno minęło 30 lat, odkąd pojawił się na antenie. W tym czasie wyjaśnił wiele zagadek kryminalnych. Z Michałem Fajbusiewiczem rozmawiał Mirosław Jękot, „Magazyn 60+".
Spis treści

Michał Fajbusiewicz zawsze interesował się sprawami kryminalnymi. Z wykształcenia jest pedagogiem. Podczas studiów miał praktyki w pogotowiu opiekuńczym i w domach poprawczych. Tam miał okazję spotkać młodych przestępców, wśród których byli nawet zabójcy. Zachęcamy do przeczytania wywiadu.

Gdy został dziennikarzem i trafił do ośrodka TVP w Łodzi, postanowił zająć się tą tematyką. W roku 1983 zaczął kręcić dla telewizyjnej Dwójki „Stan krytyczny”. Program był nadawany w nocy. Fajbusiewicz mówił w nim o różnych patologiach, które były niewygodne dla ówczesnej władzy, np. o prostytucji nieletnich, seryjnych mordercach czy zboczeniach seksualnych. Od tego się zaczęło. Program szybko został zdjęty z anteny – jeden z materiałów okazał się zbyt polityczny. Podobno przyszło nawet polecenie z góry, żeby wyrzucić autora z pracy. Na szczęście szef Fajbusiewicza, który go cenił, zignorował je. A po kilkunastu miesiącach sprawa przycichła.

Zbrodnie do wykrycia

– Zgłosiłem wtedy do Dwójki propozycję magazynu policyjnego, a właściwie milicyjnego. Propozycja została przyjęta – wspomina Michał Fajbusiewicz.

Podczas pracy nad pierwszym odcinkiem spotkał ówczesnego korespondenta TVP w Londynie, Bogusława Wołoszańskiego, który powiedział mu, że w Anglii bardzo popularny jest program „Godzina pytań”, o niewykrytych zbrodniach. Obiecał, że go nagra i przyśle kasetę .

– Dostałem ją, gdy już od kilku miesięcy byliśmy na antenie. Okazało się, że idea angielskiego programu była bardzo podobna do mojego – część publicystyczna łączona z inscenizacją wydarzeń – mówi Fajbusiewicz.

Dziennikarze i milicjanci

Początkowo milicja nie paliła się do współpracy z telewizją. Komendant główny MO bał się, że program pokazujący niewykryte sprawy ośmieszy milicjantów.

– Na szczęście znalazłem sojuszników w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Młodzi oficerowie przekonali ówczesnego ministra, generała Kiszczaka do idei programu, a ten kazał komendantowi MO współpracować z telewizją – opowiada dziennikarz.

Idylli jednak nie było. Przed emisją każdy program musiał być zatwierdzony przez kierownictwo Komendy Głównej. Ale milicjanci nie zajmowali się sprawami ważnymi dla śledztwa, tylko czepiali się drobiazgów. Wytykali np., że linka psa tropiącego jest nieregulaminowa, bo zamiast 11 metrów ma 5, albo że funkcjonariusz wysiadający z radiowozu ma niezapięty mundur.

– Wysłuchiwałem tego spokojnie, ale niczego nie mogłem zmienić, bo linki nie dało się wydłużyć, więc i tak wszystko szło do emisji – opowiada Fajbusiewicz.

Zatrzymanie na ekranie

Dzięki programom Fajbusiewicza zatrzymano ponad 330 przestępców, w tym wielu bardzo groźnych. W połowie lat 90. na warszawskiej Pradze przygotowywał materiał o zabójstwie dziennikarza Artura Korczaka. Młody człowiek, statysta w programie, okazał się mordercą, który w inscenizacji zagrał samego siebie. Potem do Fajbusiewicza przyjechało kilka zagranicznych stacji telewizyjnych, bo była to prawdziwa sensacja.

Kilka razy groźni mordercy zostali zatrzymani jeszcze w trakcie trwania programu!

– Jednego z zatrzymań dokonano w Poznaniu. Był to morderca, który wcześniej w Krakowie zabił swojego pracodawcę i potem zabetonował w beczce. Rozpoznał go kolejny pracodawca. Złapał za słuchawkę telefonu i powiadomił policję, bo bał się, że zostanie następną ofiarą – mówi.

Morderca został aresztowany w 52. minucie programu, kiedy w telewizji oglądał samego siebie!

Podpowiedzi i donosy

Widzowie chętnie dzwonili z informacjami do studia. Do roku 1989 telefony od nich odbierało 10 oficerów, w programie podawano bowiem numer Komendy Głównej MO. Potem na informacje czekano w studiu telewizyjnym.

Czasami w ciągu miesiąca przychodziło ponad tysiąc listów z donosami. 90 proc. z nich można było od razu wyrzucić do kosza, bo ich autorzy oskarżali o zbrodnię po prostu kogoś, kogo nie lubili. Ale wszystkie trzeba było sprawdzić.

Groźne słowa

Kiedyś Fajbusiewicz dostał list z pogróżkami. Sprawę przekazał do prokuratury. Innym razem musiał zrezygnować z emisji programu, bo z Komendy Głównej dostał informację, że dalsze drążenie sprawy  może zagrozić jego życiu, a policja nie jest w stanie zapewnić mu bezpieczeństwa. Było to na początku lat 90., kiedy w Polsce działało dużo zorganizowanych grup przestępczych. – Na szczęście oprócz pogróżek nie spotkałem się z żadną agresją  – mówi.

Podróże i maszyny do pisania

W tym roku Fajbusiewicz kończy 65 lat, ale na emeryturę się nie wybiera. Co czwartek w telewizji Polsat Play można oglądać jego program „997 Fajbusiewicz na tropie”, w którym z widzami usiłuje rozwiązać niewyjaśnione sprawy. Od maja prowadzić będzie kolejny program w Polsat Play.  Dużo podróżuje i fotografuje. W ciągu ostatniego roku był w Turkmenistanie, Brazylii, Japonii, Chinach i w Stanach Zjednoczonych. Wkrótce planuje wyjazd do Birmy.

Czasami organizuje wystawy swoich zdjęć. Ostatnio można je było oglądać w Łodzi. Od lat zbiera także stare maszyny do pisania. Ma ich już około 500 i chciałby je gdzieś przekazać, bo wszystkie piwnice i garaż są nimi zawalone.

Czytaj również
Powiązane artykuły
Magda Umer: duet z czasem
Halina Kunicka: piosenka zamiast paragrafów
Magda Umer: jest cudnie 
Wrocław: Wywiad z twórczynią Szkoły Liderów
Lucyna Malec - optymistka z natury [WYWIAD]