Anna Jurksztowicz: Rób to, co kochasz, kochaj to, co robisz

Piękna, zgrabna, pełna radości życia. Znakomita piosenkarka i wokalistka jazzowa Anna Jurksztowicz, prywatnie babcia, co sobie bardzo chwali.

Rozmawiał: Artur Krasicki

W zdrowym ciele, zdrowy duch. Zgadza się Pani z tym stwierdzeniem?

Tak, ale delikatnie bym je strawestowała – w zdrowym ciele dobre samopoczucie. Z duchem bywa bowiem różnie. Zdrowe ciało może mieć swoje złe nastroje, niekorzystny czas, problemy – duch wtedy podupada i podnieść się na duchu nie jest wcale tak lekko. O wiele łatwiej poprawić sobie samopoczucie, które na chwilę odwraca uwagę od naszych strapień i daje wytchnienie
– a to już bardzo wiele.

Ma Pani sprawdzoną metodę na poprawę samopoczucia?

W moim przypadku niezawodnym sposobem na dobry nastrój jest muzyka i śpiewanie. Ale też wizyta u fryzjera, joga, zakupy, kino, gotowanie, czytanie, zamiatanie tarasu czy podlewanie kwiatów w ogrodzie. Kiedyś było to także picie wina i zapalenie papierosa, ale dziś coraz częściej żałuję, kiedy oddam się tym „przyjemnościom”. Nie mam już do tego zdrowia.

Czytaj również: Kultowe prezenterki PRL-u. Sprawdź, czy pamiętasz je wszystkie

Nadal jeździ Pani konno?

Z uwagi na natłok obowiązków zawodowych poświęcam na to mniej czasu niż kiedyś. Ma to jednak swoje dobre strony, bo rzadziej spadam z wierzchowca (śmiech). Ale nadal kocham konie, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Jest w nich jakaś subtelność, elegancja, styl i... wiatr. Uwielbiam koński zapach i dopatruję się końskich aromatów w dobrym czerwonym winie (śmiech).

Zalicza się Pani do szczęśliwych osób?

Mam kilka życiowych dewiz, które sprawiają, że z optymizmem patrzę w przyszłość. Dwie zaczerpnęłam od Seneki. Pierwsza: „Nie za mało mamy czasu, lecz za wiele go tracimy”. Druga: „Nie wypada być głupią na starość” (śmiech). Jeden z moich przyjaciół, poeta i aforysta Andrzej Ballo, mawia natomiast tak: „Jak na razie nic lepszego niż życie nie wymyślono”. Wprawdzie jestem optymistką, ale podchodzę do rzeczywistości realnie, bo w dojrzałym wieku trudniej o marzycielstwo. Dobrze żyć w baśni, lecz rachunki trzeba płacić w „realu”. Życie bywa fajne, o ile o to zadbamy. Nikt nie przyniesie nam szczęścia pod wycieraczkę.

Joga daje Pani równowagę, duchową harmonię?

Uprawiam ją od wielu lat, dzięki niej mam nie tylko dobre samopoczucie, o którym wspominałam, ale też spokój, odprężenie, błogostan i wewnętrzny porządek. Wprawdzie sceptycy twierdzą, że joga jest dla ulegających różnym trendom snobek, ale nawet jeżeli tak jest – to nie znam przypadku, aby komuś zaszkodziła. Oczywiście uprawiana z rozwagą, bo nie każde stawanie na głowie jest jogą (śmiech).

Sprawdź jeszcze: Krzysztof Cwynar – człowiek o wielkim sercu i pięknym głosie

Joga to Pani recepta na młodość?

Nie tylko ona zapewnia mi ulgę i uszczęśliwia. Odżywiam się zdrowo, nie jem produktów przetworzonych. Mięso spożywam coraz rzadziej, a w okresie letnio-jesiennym jem prawie wyłącznie warzywa. Unikam cukru i soli. Na słodycze pozwalam sobie tylko od czasu do czasu
– i to tylko na takie, którym nie potrafię się oprzeć, czyli strudel jabłkowy lub francuska eklerka kawowa. Po okresie eksperymentów z dietami wróciłam do minimalizmu, czyli jem mniej. To najlepsza i najrozsądniejsza dieta. Staram się też codziennie uprawiać jakieś ćwiczenia ruchowe, ale nie forsuję się. Umiar przede wszystkim – w jedzeniu oraz w innych sferach.

Co jeszcze sprawia, że czuje się Pani młodo?

Zdrowy tryb życia gwarantuje fajne i ciekawe życie. Człowiek musi mieć siły na realizację własnych pasji. Bo one nadają sens naszym działaniom. „Rób to, co kochasz, kochaj to, co robisz” – słusznie mówią Amerykanie.
Młodość? Dobrze sugerował nam filozof Leszek Kołakowski, aby wyzwolić się z kultu młodości. Są przecież też inne wartości. Lubię czuć się młodo, ale próby zatrzymywania tego stanu na siłę trącą groteską. Znam czterdziestolatków wyglądających staro i emerytów wyglądających młodo. Nic tak nie postarza jak rezygnacja, zawiść i zgorzknienie.

Pozwala Pani sobie na chwile słabości, leniuchowanie, nicnierobienie?

Oczywiście! Próżnowanie jest twórcze, najlepsze pomysły wpadają wówczas do głowy. Lubię czasami powygrzewać się na słońcu w jakimś pięknym miejscu – tzn. na swoim tarasie. I nie uważam leniuchowania za żadną słabość i mankament – tylko formę relaksu, „okraszoną” piękną opalenizną.

Zobacz także: Urszula Dudziak – królowa polskiego jazzu kończy 75 lat

Wspomniała Pani również o gotowaniu. Jakie danie jest Pani popisowym?

Uwielbiam krzątać się w kuchni. Gotowanie to coś na miarę jogi. Odpręża i odwraca uwagę od codziennych problemów. Poza tym to cały rytuał i przejaw estetyki. Jest to też wyraz swoistej działalności społecznej, a nawet altruizmu, bo przecież gotuje się nie tylko dla siebie, ale i innych. Gotowanie integruje, socjalizuje. Mam sporo dań popisowych. Odsyłam do mojej książki „IQuchnia, czyli jak inteligentnie jeść i pić”.

Skąd pomysł na książkę kulinarną?

To efekt moich wieloletnich doświadczeń i peregrynacji. Pisałam ją w wolnych chwilach, w telefonie komórkowym. Jej głównym atutem jest zdrowy rozsądek. W jedzeniu powinniśmy się bowiem kierować nie tylko apetytem i żołądkiem, ale też rozumem. Mamy taką podaż potraw, często byle jakich, że warto zastanowić się, co zjeść, abyśmy byli zdrowi i uśmiechnięci.

Właśnie ukazała się Pani nowa płyta „O miłości, ptakach i złych chłopakach”. Proszę zdradzić coś więcej.

To krążek do słuchania i tańczenia, ale nie jest to czysty pop z jazzową inklinacją, raczej piosenka literacka, po trosze kabaretowa. Antoni Słonimski i Julian Tuwim byliby z takiej konwencji zapewne zadowoleni. Obiecuję, że płyta nie wyrządzi nikomu krzywdy (śmiech).

Po intensywnej pracy wybiera się Pani na zasłużony urlop?

Postaram się znaleźć trochę czasu, by oderwać się od codziennych spraw. Wolne chwile spędzam zazwyczaj u przyjaciółki w Monte Carlo. Zwiedzamy, co się da, rozkoszujemy zdrowym jedzeniem, pięknym krajobrazem oraz swoim towarzystwem. Uwielbiam zwiedzać i obserwować, chłonąć wszystko. To bardzo inspiruje! Zjeździłam już pół świata, tylko nie wiem, które pół (śmiech). Na szczęście jeszcze wszystko przede mną, choć do Włoch mogłabym jeździć co tydzień.

Przeczytaj: Recepta na młodość Grażyny Wolszczak [WYWIAD]

Od ponad roku jest też Pani babcią. Dobrze się Pani czuje w tej roli?

Nic tak nie odmładza jak wnuczek. I nic tak nie uaktywnia. Chcecie mieć szczęśliwe życie, zafundujcie sobie wnuki! (śmiech). Dlatego kiedy tylko mogę, chętnie zamieniam się w nianię.
To są niezwykle radosne chwile spędzone z małym Witoldem, który jest łobuzersko uroczy. I oby mu tak zostało na zawsze! Witold jest też dla mnie motywacją – wyremontowałam dla niego dom, zmieniłam podłogę na tarasie na drewnianą i wożę specjalnie dla niego krzesełko w samochodzie. Znowu mam powód, żeby utrzymywać się w niezłej formie – cokolwiek to znaczy.

fot. https://www.facebook.com/anna.jurksztowicz.1

porady zza lady