Miała być jesienna Turcja. Były jesienne Karkonosze. Dlaczego tak? Bo zdrowie nie pozwoliło na Turcję. Żeby jednak rok miał swój czas odpoczynku, Czcigodna zaproponowała: - A może byśmy tak, zamiast do resortu, pojechali do sanatorium?
Do sanatorium? Zmroziło mnie. No bo jak to? Myyy??? Do sanatorium??? Już??? W naszym wieku???
Czcigodna była w ocenie bezlitosna: - My. Już. Najwyższy czas.
O tym, że żony bywają bezwzględne, dowiadywałem się dotąd od kolegów. Teraz wreszcie dowiedziałem się o tym u źródła. W mateczniku, można by powiedzieć.
***
Czcigodna chciała do Ciechocinka, ale tu mocno przesadziła. Tym razem ja się postawiłem. Bo w takim Ciechocinku z nudów można umrzeć, prawda? I co potencjalnemu denatowi z tego, że na deptaku? Przecież nie po to człowiek jedzie do sanatorium, aby umierać. Rzuciłem hasło: Cieplice. Tam bowiem, w chwilach wolnych od okładów borowinowych, można poszaleć turystycznie - zajrzeć do Jeleniej Góry, wyskoczyć do zamku Chojnik, nie mówiąc już o takich pięknych destynacjach, jak Praga, Lipsk czy Berlin. Że to męczące wyjazdy? Ech, a kto mówił, że sanatorium oznacza wypoczynek?
Nie da się ukryć - Czcigodna uległa. Oferta turystyczna wygrała. Wespół z krajobrazową. Bo gdy rezerwowaliśmy miejsca w cieplickim sanatorium, zapewniano nas, że dostaniemy extra bonus: pokój z widokiem na Śnieżkę. Fakt - kuszące: takiego widoku w Ciechocinku nie ma.
W Cieplicach też go nie było. Coś tam się, podobno, w zarezerwowanym dla nas pokoju, zepsuło. Mogliśmy wziąć inny, bez Śnieżki w tle, albo nie brać żadnego. Kto z Państwa najszybciej wpadnie na to, na czym się skończyło?
I to był zgrzyt pierwszy. Jak łatwo zgadnąć - nie ostatni.
Widok na Karkonosze
***
Mogło być gorzej: dostaliśmy pokój z balkonem. Żeby na niego wyjść, trzeba było tylko odstawić na bok ciężki fotel, ale kto to widział wychodzić na balkon, kiedy jest zimno, prawda? A bywało.
Pokój odnawiany był ostatnio... Trudno powiedzieć. Wygląda na to, że w latach, w których na rynku były tylko gwoździe. Bo powbijano je wszędzie! Zwłaszcza tam, gdzie powinny być wieszaki i półki, i gdzie nawet były po nich ślady. Oczywiście mowa o pokoju i przedpokoju, bo przecież nie o łazience. No bo gdzie w łazience można wbić gwóźdź? W kafel? No nie można. A skoro nie można, to się nie wbija. Ręcznik, albo inny szlafrok można przecież powiesić w przedpokoju, tak? W końcu po coś tam wbito te gwoździe!
***
No dobrze, nie po to jednak bywamy w sanatorium, aby kwestionować jakość wieszaków. Po co więc tam bywamy? Tak jest: chodzi o podreperowanie stanu zdrowia. W tym celu w dniu przyjazdu każdy kuracjusz staje przed obliczem lekarza kwalifikującego go do zabiegów. Co najmniej trzech.
Do dziś mam w uszach rozmowę z lekarzem, który z troską pochylił się nad moim przypadkiem... I powiedział, z przerażeniem w oczach, którego mógłby mu pozazdrościć doktor Wezół z serialu "Ranczo": - A co ja mogę z panem zrobić??? Pan ma kłopoty z kręgosłupem? No co ja mogę, co ja mogę...
- Może coś na kręgosłup - zasugerowałem nieśmiało.
- No właśnie nie! - zamachał rękami. - No jak ja mogę dać panu coś na kręgosłup, skoro pan ma chory kręgosłup?! A jeśli nie trafię ze wskazaniem, to co???!!!
Państwo są ciekawi, co było dalej? OK. Zapisał mi machanie rękami na uwięzi w prawo oraz w lewo, machanie nogami wedle tej samej modły oraz okłady borowinowe. I tak dobrze, bo już się zacząłem obawiać, że zaordynuje... No, mniejsza z tym.
Wyszedłem z gabinetu, rzuciłem okiem na dokumentację i przeczytałem, że skierował mnie na te ćwiczenia ginekolog położnik!
Tak jest! W Cieplicach najwyraźniej zaatakował mnie gender! Zważywszy na porę akcji - wygląda nawet na to, że padłem w Polsce jego pierwszą ofiarą...
***
Głupie pytanie podczas telefonicznej rezerwacji: - Czy w Państwa sanatoriom można wybrać dietę?
- Ależ oczywiście! - powiedział radosny głos w słuchawce. - Jedną z sześciu!
Poprosiłem o cukrzycową. Równie dobrze mogłem poprosić o księżycową.
Stołówka. Kelnerka prowadzi, wskazuje stolik, my siadamy, ona stawia stosowne karteczki przed talerzami, żeby koleżanki wiedziały, że tu cukrzycowa, a naprzeciwko lekkostrawna...
Jedzie obiad. W obu przypadkach taki sam - z gotowaną marchewką.
Gdyby kto nie wiedział - gotowana marchewka to dla cukrzyka potrawa zabójcza. Może nie zabójcza, ale zła, bo pełna cukru... Jesteśmy w stołówce sanatorium... Zarządzanego przez służbę zdrowia... Z naciskiem na służbę. Albo - zdrowia.
Sanatoryjne dolce vita... Słodkie życie. I tak niemal co dnia. Po tygodniu wpadłem wreszcie na to, czym różniła się dieta cukrzycowa od innych: dostawałem - dodatkowo - podwieczorek! Uczciwie powiem, że ani razu nie podano tortu. Ani, tak modnego ostatnio, marchewkowego ciasta.
Dieta tylko z nazwy?
***
Mają Państwo rację: ile można wybrzydzać na marchewkę... Zmieniamy temat i materię, jedziemy na wycieczkę. Ech, naczytał się człowiek o nieodległej, pięknej Dolinie Pałaców i Ogrodów w Kotlinie Jeleniogórskiej, to skoro lokalne służby turystyczne oferują mu jej poznanie - chętnie zobaczy!
Otóż - nie zobaczy.
Nie zobaczy, bo zamiast owych zamków, pokażą mu podczas wycieczki - mającej w nazwie tę dolinę! - świątynię Wang w Karpaczu oraz rodzimy Legoland, czyli kowarski Park Miniatur Zabytków Dolnego Śląska. Państwo znają te obiekty? Nic dziwnego, każdy je zna, skoro zawijają tam wszystkie ekskursje organizowane na tym terenie, bez względu na zapowiadaną tematykę.
Park Miniatur Zabytków Dolnego Śląska w Kowarach, kościół w Lubomierzu
Och, znalazł się i pałac na szlaku! W Wojanowie. Piękny i zrazu jedyny (!) na trasie, który - w ciągu kwadransa - pozwolono nam obejrzeć z bliska. Zrazu, bo Czcigodną ruszyło, gdy z prędkością pendolino przejeżdżaliśmy naszym autokarem koło sąsiedniego pałacu - w Łomnicy. Spytała, czy moglibyśmy... Okazało się, że w trybie nadzwyczajnym moglibyśmy... Obejrzeliśmy więc. Ale cesarskie Mysłakowice ominęliśmy już szerokim łukiem. No, nie do końca... Pani przewodniczka podnosiła temperaturę: - Teraz patrzymy w lewo, tam, za tą kępą drzew, jest ten pałac Hohenzollernów, o którym państwu mówiłam... Nie widać go, to prawda, ale powinni państwo dostrzec piorunochron na wieży... O, taka pogoda, że nawet tego drutu nie widać...
Do dziś nie możemy się oboje z Czcigodną pozbierać, że go nie widzieliśmy. O drucie mówię, rzecz jasna.
Pałac w Wojanowie
***
Spotkaliśmy podczas tych niespełna dwóch tygodni, jakie spędziliśmy w pewnym bardzo popularnym sanatorium w Cieplicach, przemiły personel. Przemiłe były recepcjonistki i terapeutki, przemili lekarze (z wyjątkiem pewnej wyjątkowo niesympatycznej baby - ot, wyjątek, który potwierdza regułę, a słowa "baba" używam świadomie), przemiłe były kelnerki i sprzątaczki, przemiłe panie w kawiarence... Nawet pani przewodniczka po dolinie bez doliny była sympatyczna... Co z tego jednak, skoro towarzyszył temu wszystkiemu tak wielki brak profesjonalizmu, że aż wstyd. Wielki wstyd.
Miała być Turcja, była Polska. Pewnie, nie żałuję, nie o to chodzi. Tylko - jak to jest, że tam wszystkie te standardy byłyby dużo, dużo wyższe?
Hmmm...
Może tam, nad Bosforem, nie mają gwoździ. I nie znają marchewki...
Fot. autora