Zadebiutowała na scenie bardzo wcześnie, bo zaraz po maturze. Przez dwa lata grała w zespole Wrocławskiego Teatru Pantomimy. Potem, w czasie studiów w warszawskiej PWST występowała w Teatrze na Woli kierowanym przez Tadeusza Łomnickiego. Pod okiem mistrza zagrała m.in. Ingę w „Pierwszym dniu wolności” Kruczkowskiego.
Po uzyskaniu dyplomu dołączyła do zespołu teatru Narodowego. Jego dyrektorem był wówczas charyzmatyczny reżyser Adam Hanuszkiewicz. To on pozwolił młodej aktorce rozwinąć skrzydła. Na deskach Narodowego zagrała m.in. w „Fedrze”, „Śnie srebrnym Salomei”, „...i Dekameronie”. Choć tych ról było sporo, to nie w teatrze Grażyna Szapołowska pokazała pełnię swojego talentu, lecz w filmie.
Film wygrywa
Kamera pokochała ją od początku. Widać to było wyraźnie już w pierwszych produkcjach, w których zagrała: „Zapachu ziemi”, „Innym spojrzeniu” i „Wielkim Szu”. Ale popularność przyniosła jej dopiero rola w muzycznej komedii „Lata dwudzieste… lata trzydzieste” w reżyserii Janusza Rzewskiego. Od tej pory kariera filmowa Szapołowskiej nabrała tempa, a sama aktorka zachwyciła się pracą na planie.
– Film mnie urzekł – ta niepewność lepienia roli z różnych, wyjętych ze środka kawałków scenariusza, dopasowywanie w wyobraźni scen granych niechronologicznie. I rozmowy z reżyserami, i spotykanie nowych aktorów (...) to wszystko jest fascynujące – mówiła w wywiadzie udzielonym miesięcznikowi „Film”.
Przełom w dekalogu
Fascynująca okazała się także współpraca z Krzysztofem Kieślowskim, który powierzył Szapołowskiej role w swoich produkcjach. Najpierw zagrała w „Bez końca”, a potem w „Krótkim filmie o miłości” z cyklu „Dekalog”. Zwłaszcza ta druga rola okazała się ważna dla aktorki. Magda, piękna dojrzała kobieta, która zbyt późno dostrzega tragedię zakochanego w niej młodego człowieka, zafascynowała widzów. Rolę docenili także krytycy. Za kreację w filmie Szapołowska otrzymała nagrodę Srebrnego Hugo na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Chicago. Została też laureatką nagrody za najlepszą rolę kobiecą na 13. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Fascynująca Telimena
Szapołowska była jedną z pierwszych polskich aktorek, które zdecydowały się zrezygnować z etatu w teatrze. Na scenie występowała jedynie gościnnie. Zdecydowanie wolała film.
– Zawsze uważałam, że w kinie trzeba przede wszystkim być. W odróżnieniu od teatru, w którym przede wszystkim trzeba grać – mówiła w wywiadach.
Kolejne doskonałe role filmowe potwierdziły, że dokonała dobrego wyboru. Widzowie pokochali ją zwłaszcza jako Telimenę, którą zagrała w „Panu Tadeuszu” wyreżyserowanym przez Andrzeja Wajdę. Aktorce ta bohaterka też jest bliska.
– Nie tylko gram Telimenę, ja nią jestem. Lubię ją za dystans do życia i siebie. Jest samotna, ale z wyboru. To luksus dojrzałości – zwierzała się dziennikarzom.
Kreacją Szapołowskiej zachwycili się też krytycy, którzy w 2000 r. przyznali aktorce Orła – nagrodę za najlepszą rolę kobiecą.
Piękno, pasja i szczęście
Uroda, wspaniała figura i seksapil aktorki na pewno pomogły jej w karierze. Odważne, pełne erotyzmu sceny z jej udziałem w „Bez końca” i „Krótkim filmie o miłości” skierowały uwagę widzów na Szapołowską.
Ale to nie zgrabne ciało stanowiło główną siłę napędową jej kariery, tylko talent i pasja. Jak sama mówi, pomogło jej też szczęście. W jednym z wywiadów Szapołowska dzieli się taką refleksją:
– Uroda to nie jest dla aktorki okoliczność obciążająca. Ale uroda nie wystarczy. W zawodzie aktora szczęście naprawdę jest kluczowe. Szczęście do scenariuszy, reżyserów, ról. I ja miałam to wszystko. Kompletnie sobie wtedy nie uświadamiałam tego, jak wielkie mam szczęście. Dopiero dzisiaj to widzę, z perspektywy czasu.