Zdrowy balans - wywiad z Lilianą Głąbczyńska

Stara się dbać o urodę, ale nie ma problemu, kiedy w lustrze zauważy kolejne zmarszczki. Starzenie się jest dla niej rzeczą naturalną. Jej recepta na dobre samopoczucie to bycie w ciągłym ruchu. O swoim życiu i pracy opowiada Liliana Głąbczyńska, polska aktorka, która od lat żyje i pracuje za oceanem.

Jest Pani spełnioną kobietą?

Na pewno dojrzałą, świadomą swoich pragnień i potrzeb. To efekt tego, że stawiam na ciągły rozwój, nie uznaję bezczynności, ciągle czegoś się uczę. Jestem aktywna na wielu polach, bo nie wyobrażam sobie życia bez pracy twórczej. To właśnie ona mnie motywuje, napędza do działania, sprawia, że z radością zaczynam każdy dzień. Spełniłam się również jako matka, a dzieci są moim największym szczęściem i radością.

Na swoim koncie ma Pani wiele ról w hollywoodzkich produkcjach. Czuje się Pani kobietą sukcesu?

Zawsze powtarzam, że moim największym zawodowym sukcesem jest to, że nigdy nie odeszłam od ukochanego zawodu, pracowałam z najlepszymi artystami i cały czas gram. Praca z gwiazdami Hollywood była dla mnie olbrzymim wyróżnieniem i nobilitacją. Z niektórymi zawarłam bliższe znajomości, jak choćby Pierce Brosnanem, z którym zaprzyjaźniłam się w trakcie kręcenia filmu „Live Wire” w reżyserii Christiana Duguaya, mojego byłego męża. Od Pierce'a dostałam piękny świecznik Tiffany'ego z wygrawerowanymi życzeniami, z okazji narodzin mojego synka, Sebastiana.

Aktorstwo nie jest jednak Pani głównym zajęciem.

To prawda. Reżyseruję i produkuję również filmy dokumentalne, a także prowadzę fundację, której celem jest promowanie polskiej kultury w Kanadzie. Z dumą podkreślam, że jestem Polką, z radością przybliżając wizerunek naszego kraju Kanadyjczykom, którzy niewiele o nim wiedzą. Mimo że w Montrealu mieszkam od 25 lat, serce zawsze będę mieć polskie.

Bycie w ciągłym ruchu to sprawdzona recepta na dobre samopoczucie?

Oczywiście! Lubię robić coś, co jest istotne i ważne. Dla mnie i dla innych. Mój pierwszy dokument „Piękne i bestie”, który realizowałam przez cztery lata, opowiadał historię współczesnych kobiet walczących z rakiem piersi. W trakcie realizacji poznałam mnóstwo wspaniałych dziewczyn, które zmagając się ze śmiertelną chorobą, zaczęły czerpać radość z życia, poznały siebie na nowo. Jedna z nich odkryła w sobie talent komediowy i dziś jeździ po całej Kanadzie ze swoim stand-upowym repertuarem. To dla mnie bardzo budująca, niosąca nadzieję historia. Pokazująca, że rak nie musi być wyrokiem, od którego nie już odwrotu.

Jest Pani optymistką?

Tak, ale mam też dystans do samej siebie i otoczenia. Staram się znajdować równowagę w tym, co robię. Czerpać przyjemność z drobnych rzeczy. Z przyjemnością balansuję między działalnością społeczną i charytatywną, aktorstwem i reżyserią. Ta różnorodność sprawia, że rozpiera mnie pozytywna energia, dlatego z optymizmem podchodzę do życia. Często się śmieję, otaczam dobrymi ludźmi, a jako wieczna emigrantka z radością patrzę na świat i mało rzeczy mnie w nim drażni i irytuje. U mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna.

Pani świetny wygląd to zasługa tego typu nastawienia?

Nie tylko, geny też zrobiły swoje (śmiech). Moja mama, artystka baletu, wpoiła mi, że kobieta musi zawsze wyglądać z klasą. Nie mam jednak problemu, kiedy w lustrze zauważę kolejne zmarszczki, które są oznaką życiowego doświadczenia. Owszem, dbam o siebie, lecz nie popadam w skrajność. Zawód aktorki przecież zobowiązuje, aby ładnie wyglądać, być zadbaną i w niezłej kondycji fizycznej. Starzenie się uważam jednak za rzecz zupełnie naturalną, w przeciwieństwie do większości Amerykanek czy Kanadyjek.

To znaczy?

Za oceanem, szczególnie w Hollywood, panuje nieprawdopodobny wręcz kult młodości. Wszyscy chcą się odmładzać, wyglądać pięknie i zjawiskowo. Własny trener personalny czy dietetyk to norma, zaś do gabinetów estetycznych chadza się między lunchem a obiadem. Modne są najróżniejsze diety, w tym wegańska. Na topie są też tabletki, które zastępują jedzenie. To nie Francja, gdzie kobiety są szczupłe, bo chodzą na targ i dzięki temu wiedzą co mają na talerzu (śmiech). W Stanach Zjednoczonych są zaś olbrzymie dysproporcje.  Mówi się, że to tam żyją najgrubsi i najbardziej chudzi ludzie na świecie. Ja uważam, że we wszystkim, w każdej dziedzinie życia trzeba zachować umiar.

Moda na ekologiczne menu jest Pani obca?

Odżywiam się zdrowo, uwielbiam śródziemnomorską kuchnię. Na moim stole nie brakuje świeżych pomidorów, sałaty, rozmarynu, bazylii czy tymianku pochodzących z mojego ogródka. Uwielbiam też ryby przyrządzone na grillu, owoce morza, orzechy i suszone śliwki. Lubię jeść szybko i zdrowo, stąd w mojej kuchni również wok, czyli chińska patelnia, gdzie potrawy przyrządza się na minimalnej ilości tłuszczu albo gotuje na parze. Codziennie wypijam też świeżo wyciskany sok, jem sporo malin, jeżyn i truskawek, gdyż nie mają w sobie dużo cukrów. Po kilku doświadczeniach kulinarno-zdrowotnych dostrzegłam, jak dobra dieta – bogata w warzywa, owoce, ziarna – może pozytywnie wpłynąć na zdrowie i stan fizyczny, a co za tym idzie psychiczny.

Pozwala Pani sobie niekiedy na odrobinę kulinarnego szaleństwa, gdzie liczba kalorii przestaje mieć znaczenie?

Lubię dobrze zjeść, ale niezbyt dużo. Unikam też fast foodów. Kiedy jednak jadę do domu swoich rodziców, którzy na emeryturze przenieśli się do Berlina, za nic nie odmówię pysznego gulaszu, klusek śląskich czy kotlecików przyrządzonych przez mojego tatę. Nie mam jednak z tego powodu żadnego problemu, nie dopadają mnie wyrzuty sumienia.

Co jeszcze pozwala Pani utrzymywać się w tak doskonałej formie?

Aktywny tryb życia. Niekiedy żartuję, że najlepszą metodą na zgrabną figurę jest niezatrudnianie pomocy domowej (śmiech). Ja staram się robić wszystko sama, lubię gotować, sprzątać, dbać o dom.

Dla mnie bardzo istotną rzeczą jest również odpowiedni relaks. Joga, pilastes, aqua aerobik doskonale mnie odprężają, pozwalają naładować baterie. Podobnie jak bieganie, jazda na rowerze czy pływanie. Dzień zaczynam od medytacji, a wieczorem po pracy lubię się wyciszyć, wziąć aromatyczną kąpiel, zapalić zapachowe świece. Chodzę też na różne masaże, lubię tańczyć i śpiewać, a kiedy mam nieco więcej wolnego czasu, podróżuję po świecie. Nie zapominam jednak o swoich korzeniach – kilka razy w roku jestem w Polsce, gdzie przylatuję w odwiedziny do moich przyjaciół, na festiwale filmowe do Gdyni, Bydgoszczy czy Krakowa.

Dobrze się Pani żyje w Montrealu?

Dla mnie to miasto jest oazą spokoju. To piękna i jedyna metropolia w Ameryce Północnej, gdzie króluje język francuski, oraz drugie pod względem wielkości francuskojęzyczne miasto świata. Liczący ponad 1,6 milionów mieszkańców Montreal jest jak tygiel kulturowy, mieszka tu ponad osiemdziesiąt grup etnicznych. Jest najbardziej europejskim miastem w całej Ameryce Północnej i francuską stolicą Ameryki. Tak jak w Paryżu są tu klimatyczne bary, przytulne kawiarenki i ekskluzywne restauracje serwujące dania francuskiej kuchni. Montreal to doskonałe wręcz idealne miejsce do życia.

Czytaj również: 
Recepta na młodość Grażyny Wolszczak [WYWIAD]
Film to nie wszystko – wywiad z Olgierdem Łukasiewiczem
Magdalena Zawadzka: “Trzymam się wysokich lotów” [WYWIAD]
Teresa Lipowska: “Grałam i kapustę, i Balladynę” [WYWIAD]