Pracowity działacz kultury, obywatel wspierający integrację europejską, dziadek zakochany w swoich wnukach. Poznajcie ważne życiowe role znakomitego aktora Olgierda Łukaszewicza.
Z Olgierdem Łukasiewiczem rozmawiał: Mirosław Mikulski
Późna pora, a my spotykamy się u Pana w pracy...
To prawda, czasami siedzę w biurze nawet do dziesiątej wieczorem. Dziś rano byłem na posiedzeniu central związkowych reprezentujących pracowników teatrów, a potem komisji kultury Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Do tego trwają w sejmie prace nad ustawami o prawach autorskich i w związku z tym mamy gorący okres. Ale to już niedługo, bo w połowie kwietnia kończy się moja kadencja prezesa ZASP i powoli pakuję manatki. We wrześniu skończę 72 lata i po 10 latach pracy zdecydowałem, że nie będę kandydował na następną kadencję.
Jak Pan znajduje siłę do tak intensywnej pracy?
Czuję się poganiany okolicznościami (śmiech). Poza tym byłem harcerzem i to cały czas we mnie tkwi, dlatego czasami śpię po kilka godzin na dobę. Na szczęście w gabinecie mam kanapę, którą wywalczyła moja poprzedniczka – Joanna Szczepkowska. Błogosławię ją za to, bo dzięki niej, gdy mam kryzys, mogę się na chwilę zdrzemnąć. Gdy pierwszy raz byłem prezesem ZASP, jeszcze nie miałem kanapy, więc kładłem się na dywanie (śmiech).
Czym będzie się Pan zajmował po odejściu z pracy?
Nie przechodzę na emeryturę. Całą energię przerzucę na fundację „My Obywatele Unii Europejskiej”. Założyłem ją w ubiegłym roku, bo nie zgadzam się z polityką wyciągania Polski z Unii Europejskiej i wychładzania euroentuzjazmu Polaków. Inicjatywa nie trafiła w próżnię. W ciągu pierwszych trzech tygodni mój wpis w internecie miał ponad 660 tys. wyświetleń. Niedawno opublikowałem dwa swoje rachunki telefoniczne. Pierwszy z miesiąca, kiedy byłem dwa dni w Brukseli, drugi z miesiąca, w którym tyle samo czasu spędziłem we Lwowie. W pierwszym przypadku rachunek wyniósł 95 zł, a w drugim 611 zł. Napisałem, że eurosceptycy wolą płacić więcej, bo jeśli wyjdziemy z Unii, ceny rozmów wzrosną.
Skąd pomysł, żeby się tym zająć?
Każdy powinien znaleźć swój sposób na to, jak spędzić trzeci wiek. Ja zachęcam do Unii Europejskiej, bo uważam, że doda mi to koloru w nekrologu (śmiech). Oprócz notki o tym, że byłem aktorem znajdzie się także informacja, że zajmowałem się sprawami Unii Europejskiej. Popieram hasło wymyślone przez prof. Romana Kuźniara, że nie ma niepodległości bez europejskiej jedności. Chcę jeździć po kraju i namawiać ludzi do tworzenia klubów obywateli Unii Europejskiej. Jak na staruszka planów mam więc mnóstwo i nie nudzę się. Robię to dla wnuków, bo chciałbym, żeby żyli w Polsce skonfederowanej z Unią i czuli się Europejczykami. Pamiętam, że gdy w latach 70. byłem na festiwalu filmowym w Cannes, to po czerwonym dywanie chodziłem w garniturze pożyczonym z Mody Polskiej, a żona prosiła mnie o trzy pary rajstop. I za 10 dolarów diety, które dostałem, kupiłem jej wymarzony prezent. Mieszkałem w ekskluzywnym hotelu Martinez, gdzie obsługiwało mnie sześciu kelnerów, ale za picie organizatorzy już nie płacili. Niczego więc nie zamawiałem i po obiedzie, udając, że nie chce mi się pić, szybko biegłem do pokoju i chłeptałem wodę z kranu. Chwała Bogu, że to się skończyło. Ale młodzi tego nie rozumieją…
Porozmawiajmy o aktorstwie. Dlaczego zaczął Pan grać?
Takie miałem ciągoty i to pragnienie pojawiło się dość wcześnie. W wieku 15 lat, założyłem w szkole teatr. Miałem szczęście, bo w szkole była bardzo utalentowana pani świetliczanka (spod jej ręki wyszedł też Krzysztof Globisz). Mój brat bliźniak też poszedł w stronę sztuki i został operatorem filmowym. Był autorem zdjęć m.in. do „Seksmisji”, obu „Vabanków” i „Doliny Issy”. Teraz jest profesorem i dziekanem na wydziale filmowym Uniwersytetu Śląskiego.
Czytaj także: Krzysztof Cwynar: Najważniejsi zawsze byli dla mnie ludzie
Lubi Pan oglądać siebie na ekranie w starych filmach, np. „Seksmisji”?
Nie. Choć teraz, po latach patrzę na to trochę inaczej. Widzę na ekranie młodego człowieka i pojawia się nostalgia za młodością, a to osładza wszystko. Miałem piękne i kolorowe życie. Występowałem nie tylko w Polsce. Pracowałem też w Niemczech, gdzie pojechałem w wieku 40 lat. Na początku nie mówiłem ani słowa po niemiecku, więc grałem „na małpę”. Ale potem nauczyłem się języka i występowałem w teatrach.
Dużo czasu spędza Pan z wnukami?
Sporo, na szczęście mieszkamy blisko siebie. Ze starszym wnukiem chodzę ostatnio na ostre strzelanie. Adaś ma 13 lat i fioła na punkcie wojska. Jeździ na obozy wojskowe, lubi strzelać. Okazuje się, że na strzelnicy pod opieką instruktora mogą to robić nawet 12-latki, a Adaś jest w tym dobry, bo potrafi się skoncentrować. Byliśmy też razem w Chicago, Londynie, Sztokholmie. Świetnie czuję się w roli dziadka, który pokazuje wnukowi świat.
Z kolei wnuczka chodzi do szkoły baletowej. Przed ubiegłorocznymi świętami Bożego Narodzenia spędziłem tam mnóstwo czasu, pomagając w przygotowaniu przedstawienia pastorałkowego.
Jestem szczęściarzem, bo mam wnuki, które dają się kochać. Oczywiście są też problemy, bo całymi dniami siedzą z komórkami w ręku…
Zobacz też: 99-letnia Katherine Johnson doczekała się swojej lalki Barbie
Wróćmy do spraw zawodowych. ZASP od wielu lat dba o Dom Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie...
Muszę się pochwalić, że w 2002 roku uratowałem ten dom przed likwidacją. Kiedyś finansowało go przez Ministerstwo Kultury, ale potem zmieniły się przepisy i wydawało się, że będzie katastrofa. Musieliśmy zarejestrować Dom Artystów w systemie pomocy społecznej, czego wszyscy się bali, ale przy życzliwości polityków udało się nam zachować pewien model środowiskowy. Wymagało to ode mnie dużej odwagi, bo byłem atakowany z wielu stron, ale udało się. Ten dom jest wielkim błogosławieństwem dla całego środowiska.
Gdzie możemy Pana zobaczyć?
Niedawno zagrałem w filmie Janusza Kondratiuka pod roboczym tytułem „Jak pies z kotem”. To opowieść o ostatniej fazie życia jego brata Andrzeja, który przeszedł udar mózgu. Janusz opiekował się nim i ten film jest właśnie o tym. Ja zagrałem Andrzeja, Robert Więckiewicz Janusza, a Igę Cembrzyńską Aleksandra Konieczna. Film jest prawie gotowy i mam nadzieję, że we wrześniu, na 50-lecie mojej pracy artystycznej obejrzę go na festiwalu w Gdyni.
Czego mogę Panu życzyć?
Sił na nową przygodę życia, która pewnie będzie moją ostatnią. I oby była owocna, bo służy Polsce i społeczeństwu.
Czytaj też: Zbigniew Buczkowski: Talent nie do interesów [WYWIAD]
Film to nie wszystko - wywiad z Olgierdem Łukasiewiczem
Data aktualizacji: 5 grudnia 2019