Katarzyna Dowbor opowiada o pracy przy programie „Nasz nowy dom”

Gdy Katarzyna Dowbor w programie „Nasz nowy dom” ciepło rozmawia z jego bohaterami, a potem w roboczym ubraniu nadzoruje pracę fachowców, patrzymy na nią zafascynowani. Niezmiennie piękna, pełna energii, zawsze uśmiechnięta. Jak ona sobie z tym wszystkim radzi?

Dużo czasu spędza Pani w podróży?

W zasadzie cały czas jestem poza domem. Moja praca wymaga poświęceń. Dziś wyjechałam o ósmej rano, a wróciłam po osiemnastej. Akurat ten odcinek programu „Nasz nowy dom” kręcimy niedaleko Warszawy, więc nocuję u siebie, ale zwykle pięć dni w tygodniu spędzam z całą ekipą w hotelu. W takim rytmie pracuję od początku maja do połowy września. Potem mam chwilę przerwy i kręcę kolejny sezon. Moja praca nie wygląda tak różowo jak się wydaje.

Jak Pani sobie z tym radzi?

Żartuję, że w moim wieku powinnam już powoli szykować się do emerytury, a nie tak ciężko pracować (śmiech). Ale co zrobić, takie jest życie. Zresztą ja nie mogłabym bezczynnie siedzieć w domu

To naprawdę fajne zajęcie, bo dużo się dzieje, ale z drugiej strony szalenie wyczerpujące i całkowicie zdominowało moje życie. Jakoś sobie z tym radzę, choć wiele rzeczy zaniedbuję. Gdy po tygodniu spędzonym w hotelu wracam do domu, to marzę tylko o tym, aby przez chwilę posiedzieć na tarasie, spędzić trochę czasu z rodziną, popatrzeć na swoje zwierzęta. Na szczęście mam wokół siebie życzliwych ludzi, którzy podczas mojej nieobecności opiekują się domem i zwierzakami. Inaczej nie mogłabym tak pracować.

Od kiedy robię ten program, to na niewiele rzeczy mam czas, choć udało mi się, wspólnie z przyjacielem, napisać kilka książek dla dzieci. Seria ukazała się pod tytułem „Stajnia pod tęczą”.



Ma Pani 19-letnią córkę…

Tak, Marysia niedawno zdała maturę i wybiera się na studia do Anglii. Chce studiować kongwistykę.

Co to takiego?

Też musiałam sprawdzić w Internecie, bo nie wiedziałam (śmiech). Kongwistyka to nauka zajmująca się obserwacją i analizą działania mózgu. To nowa i bardzo modna dyscyplina. Można ją studiować na Uniwersytecie Warszawskim, ale Marysia jest bardzo ambitna, świetnie mówi po angielsku więc chce się sprawdzić. Mam nadzieję, że jej się uda. Można tylko pozazdrościć takich możliwości, bo moje pokolenie uczyło się rosyjskiego, ale to się już nie przydaje…

Nie chce pójść w Pani ślady i zostać dziennikarką?

Media jej nie interesują i dziennikarką chyba nie zostanie. Jest raczej typem naukowca. Zawsze była dobrą uczennicą, lubi się uczyć i sprawia jej to dużą przyjemność.

Porozmawiajmy o prowadzonym przez Panią programie „Nasz nowy dom”. Remontujecie w nim mieszkania ludzi, których nigdy nie byłoby na to stać. Ile rodzin wykorzystuje szansę na nowe życie?

Nie wiem, ale myślę, że sporo. Ale nawet gdyby wykorzystywała ją tylko jedna na dziesięć, to i tak warto.

Najważniejsze są dzieci, bo dostają szansę na nowe życie w domu z bieżącą wodą, łazienką i bez przeciekającego dachu. Dzięki naszemu programowi widzą, że jest inny świat, a nie tylko bieda, pomoc społeczna i renta. To nie ich wina, że mają niezaradnych rodziców.

Na co dzień spotyka się Pani z ogromną biedą i nieszczęściami. Jak to na Panią wpływa?

To prawda. Ten program zostawia duże blizny na osobowości całej ekipy realizatorskiej i jest dużym obciążeniem psychicznym. Spotykamy się z takimi problemami, że czasami trudno uwierzyć, że tyle nieszczęść może spaść na jedną rodzinę. Normalnie nie mamy do czynienia z takimi przypadkami, bo żyjemy w innym świecie.

Nauczyliśmy się jednego, nie ma co płakać, tylko trzeba brać się do roboty i pomagać. Trzeba się otoczyć swego rodzaju kokonem, narzucić na siebie skorupę i działać, a nie zastanawiać się nad tym wszystkim. Wszyscy w ekipie musieliśmy nauczyć się z tym żyć i jakoś sobie radzić. Aczkolwiek to bardzo frustruje. Dużo mnie to kosztuje psychicznie.

Gdzie Pani planuje urlop?

Zacznę go planować dopiero gdy skończymy zdjęcia. Może wybiorę się z przyjaciółmi na rajd konny? Ale bardziej chciałabym spędzić ten czas we własnym domu. Bliskość rodziny i ukochanych zwierząt pozwala mi się wyciszyć.

Moja praca jest bardzo intensywna. Męczy mnie też ogromne tempo życia w Warszawie. Przestałam lubić hałas i ruch. Kiedy więc wracam do domu najchętniej bym z niego nie wychodziła.

Mam piękny ogród, dwa psy, dwa koty i stajnię w pobliżu, a w niej dwa konie. Kontakt z przyrodą i ze zwierzętami sprawia, że wracam do normalności.

Tekst: Mirosław Mikulski

Foto: Katarzyna Dowbor FanPage Facebook

Czytaj również:  


porady zza lady