Czuje się Pani najpopularniejszą sędzią w Polsce?
Może nie tyle najpopularniejszą, co mocno rozpoznawalną. Ludzie dość często podchodzą do mnie na ulicy, proszą o autograf lub wspólne zdjęcie. Niekiedy żartuję, że przez dużą oglądalność „Sędzi Anny Marii Wesołowskiej” nie mogę nawet spokojnie poleżeć na plaży, jak miało to ostatnio miejsce we Władysławowie. Albo pójść do kina, bo zanim dotrę na seans, mam do podpisania co najmniej kilkanaście autografów (śmiech).
Przeszkadza to Pani czy wręcz odwrotnie?
To są bardzo sympatyczne i miłe dowody uznania, choć część osób jest przekonana, że nie jestem prawdziwym prawnikiem, tylko aktorką. Takie są właśnie efekty telewizyjnej „sławy”, gdzie rzeczywistość niejednokrotnie miesza się z fikcją. Poważnie jednak ta ludzka serdeczność i życzliwość jest dla mnie niezwykle budująca, daje mi olbrzymią siłę i motywację do dalszego działania. Pokazuje, że moja praca ma sens, że jest potrzebna i ważna.
Co konkretnie ma Pani na myśli?
W programie „Sędzia Anna Maria Wesołowska”, który od września możemy oglądać na antenie TTV, przekazujemy pewne uniwersalne wartości. Mówimy o tym, jak ważny jest szacunek dla drugiego człowieka, empatia, tolerancja dla najróżniejszych mniejszości: religijnych, etnicznych oraz seksualnych. Dzięki temu pobudzamy widzów do refleksji, do zastanowienia się, co w życiu jest istotne, co powinno stanowić priorytet. „Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe” – to jedna z naszych podstawowych dewiz.
Coś jeszcze?
Przypominamy, jakie znaczenie ma w życiu rodzina. Na sali sądowej jak na dłoni widać popełniane błędy – w stosunku do siebie, innych czy do najbliższych nam osób. Dlatego tak ważna jest edukacja, uświadamianie, że są zasady i granice, których nigdy nie powinno się przekraczać. Gdyby je szanowano i respektowano, prawo nie byłoby potrzebne.
Świat bez prawników to dość utopijna wizja.
Dzisiaj tak, granice między dobrem a złem często się zacierają, dlatego prawo musi nam o nich przypominać. Edukacja prawna jest niezbędna. Ktoś powie, że to syzyfowe zajęcie, ale ja nigdy tak nie uważałam. Od ponad dwudziestu lat jeżdżę po całym kraju, by uświadamiać ludzi, że znajomość podstawowych zasad prawnych jest potrzebna. Zwracam też uwagę na profilaktykę, mówię o normach i wartościach, które są motorem naszych działań. Dzięki mojej inicjatywie w tysiącach szkół funkcjonują kąciki prawne, pomagające odnaleźć się nie tylko w skomplikowanym gąszczu paragrafów. Opowiadam o tym, jak się bronić przed złem i agresją, czym jest zły dotyk, gdzie szukać pomocy.
Tego typu działalność to dla Pani rodzaj misji?
Moja aktywność wynika przede wszystkim z potrzeby serca, gdyż taki stosunek do świata wyniosłam z domu. Wpojono mi niezaprzeczalne wartości, o których nigdy nie wolno zapominać. To mnie ukształtowało i utwierdziło w przekonaniu, że człowiek jest tyle wart, ile jest w stanie dać drugiemu. Staram się więc zarażać ludzi optymizmem, pokazywać, że nawet jeśli mamy pod górkę, to tym bardziej trzeba iść do przodu, nie załamywać się, nie upadać na duchu.
Dużo czasu poświęca Pani młodzieży. Dlaczego?
Zależy mi na budowaniu społeczeństwa obywatelskiego, świadomego swoich praw, ale i obowiązków. Rozmawiam jednak nie tylko z młodymi ludźmi, ale i z pedagogami, nauczycielami, rodzicami oraz kilkuletnimi maluchami, gdyż edukacja powinna zaczynać się już od przedszkola. Wspólnie zastanawiamy się nad tym, jak zmieniać świat na lepsze.
Dzieci są bardziej otwarte niż dorośli?
Ciągle się od nich czegoś uczę. I ze smutkiem zauważam, jak wiele z nich potrzebuje ciepła i miłości od rodziców. W ich rysunkach pojawia się bardzo często motyw czarnego serca przepołowionego na pół. Z podpisem: „Ja tak nie chcę.” Wie Pan, jaka najczęściej pada odpowiedź, kiedy pytam, czego maluchy oczekują od mamy i taty?
Aby częściej byli w domu?
To również, ale na pierwszym miejscu jest nieodmienne: „Aby rodzice się nie kłócili”. Padają też słowa, żeby nie przeklinali, nie palili papierosów i nie pili alkoholu. To naprawdę nie są jakieś wygórowane marzenia, te dzieciaki chcą jedynie normalności. A niestety bardzo wielu rodziców nie zna pragnień swoich dzieci. Zamiast tego przelewa na nie swoje niespełnione marzenia, wygórowane ambicje, frustracje. Nieustannie porównuje do innych, do rodzeństwa, kolegów. Nie oznacza to oczywiście, że ci dorośli są źli.
Dlaczego?
Uważam, że człowiek jest z natury dobry, czasami jednak należy poruszyć w nim odpowiednie struny, pobudzić do przemyśleń. Podróżując po kraju, widzę, jak bardzo jesteśmy otwarci na innych, chłonni wiedzy i niesamowicie wrażliwi, lecz w obecnych czasach zdominowanych przez chorobliwy wyścig szczurów, mocno się pogubiliśmy. Nie mamy czasu dla siebie, rodziny, przyjaciół.
Co według Pani robimy nie tak, jak należy?
Już od przedszkola uczymy dzieci rywalizacji, ciągle ich oceniamy, przez co robią one rzeczy pod nas, dorosłych. Niepotrzebnie! To przerażające, że w dzisiejszym świecie za najlepsze uchodzą te szkoły, w których dzieci mają zajęcia od godziny siódmej rano do dziewiętnastej. Dlatego cieszę się, że po ośmiu latach powróciłam na antenę TTV z programem „Sędzia Anna Maria Wesołowska”. Wierzę, że skłoni on widzów do zastanowienia się nad swoim życiem.
Sama jest Pani babcią pięciorga wnucząt. Często znajduje Pani czas na zabawę z nimi?
Odwiedzam ich w każdej wolnej chwili, czytam im bajki, chodzę na spacery, bawię się z nimi. Choć gdzieś z tyłu głowy mam poczucie, że nie poświęcam im tyle czasu, ile bym chciała. Angażuję się jednak w wiele społecznych projektów, często jestem w trasie i czasami naprawdę nie wiem, skąd u mnie tak dużo energii i siły. Moja najmłodsza wnuczka zapytana ostatnio, z kim kojarzy się jej babcia, odparła bez zastanowienia: „Z wykładami!”. A ja chciałabym być kojarzona ze świeżo upieczonym ciastem (śmiech). Mam nadzieję, że wszystko jeszcze przede mną!
Czytaj również:
Recepta na młodość Grażyny Wolszczak [WYWIAD]
Magdalena Zawadzka: “Trzymam się wysokich lotów” [WYWIAD]
Teresa Lipowska: “Grałam i kapustę, i Balladynę” [WYWIAD]