Co łączy pokolenia i przełamuje bariery niepełnosprawnych?

Trwa konkurs „Seniorzy w akcji”, zgłoszenia można przesyłać do 18 marca. Sprawdźcie, jak realizują swój projekt uczestnicy poprzedniej edycji i co łączy ich pokolenia.
Młoda kobieta pod rękę ze starszym mężczyzną
Fot.: Anna Liminowicz - materiały promocyjne

Roman Kowalski i Katarzyna Głuc to para uczestników, która uzyskała możliwość realizacji swojego projektu „Muzykanci” w poprzedniej edycji konkursu „Senior w akcji”.

Jesteście animatorami projektu międzypokoleniowego „Muzykanci na tropach Jana Kiepury”. Dlaczego Kiepura? To jednak postać zapomniana, zepchnięta na margines, choć pewnie każdy wie, kim był.


Roman: - Pochodził z Sosnowca, jak my oboje, mamy tu jego pomnik, więc pomyśleliśmy, że warto go przypomnieć. Tym bardziej, że jego piosenki są mile przyjmowane. Wpadają w ucho.
Kasia: - Przypominam sobie, jak w zeszłym roku w czerwcu byliśmy na warsztatach w Towarzystwie Inicjatyw Twórczych „ę”. Mieliśmy już pomysł, że chcemy robić projekt muzyczny dla seniorów i młodzieży z Sosnowca, ale brakowało nam spoiwa. Pracowaliśmy w grupie i zastanawialiśmy się, co miałoby nim być i nagle zaczęliśmy mówić o Kiepurze. I wtedy olśnienie - to jest to.


Od Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę” dostaliście grant na projekt. Co jeszcze wniosło do waszych działań?


K: - Pozwoliło rozwinąć nam skrzydła, zrealizować to, o czym rozmawialiśmy w kuluarach - żeby jako społecznicy zrobić coś w Sosnowcu. Po pierwsze, nagle pojawił się konkurs, w którym wystartowaliśmy z sukcesem, więc mieliśmy fundusze na działanie. A po drugie - warsztaty w „ę”, na które jeździliśmy razem i które okazały się dla nas bardzo ważne. Spotkania z ludźmi, poznanie innych grup z całej Polski, to było niesamowite doładowanie, że jest więcej osób, które chcą coś zrobić i że na pewno nam się uda. Nie było ani chwili wątpliwości. Dziewczyny z „ę” nas w tym umocniły, cały czas wspierały i motywują do dalszych działań.
R: - Byłem zaskoczony, że inni, których spotkaliśmy już działają i tak fajnie im to wychodzi. To mobilizowało i dużo się  człowiek uczył. Ta wymiana, podpowiedzi od mających już doświadczenie w takich działaniach, były ważne.
K: - A także wsparcie w nadaniu ram, formy projektowi. Myślę, że bez grantu i udziału w warsztatach, nie pomyślelibyśmy o całej masie elementów, które trzeba wziąć pod uwagę; promocyjnych, organizacyjnych, budujących całość projektu. Bardzo ważny był też stały kontakt z „ę”, ogrom wsparcia i inspiracji.
 

Jak się poznaliście?

R: - Jestem samotny i chodzę do DPS. Kiedyś moja kierowniczka powiedziała: pan jest taki energiczny, zawsze nam zagra na akordeonie, zgłosiłam pana do projektu skierowanego do sosnowieckich seniorów. No dobrze, myślę sobie. Czemu nie? Jestem niewidzący i przez czterdzieści lat bawiłem się w pracę społeczną w Polskim Związku Niewidomych. Lubię pracę z ludźmi. Było nas tam czterech czy pięciu chłopaków, a dziewczyn ze sześćdziesiąt, fajnie. Uczestniczyliśmy w warsztatach w ramach projektu i tam poznałem asystentkę koordynatora, Kasię.

K: - W trakcie warsztatów Roman potrzebował przewodnika. Byłam jedną z osób, która pod rękę szła z nim zrobić sobie przerwę. Pamiętam, że chyba podczas pierwszego takiego wyjścia mieliśmy bardzo szybką, ale intensywną rozmowę o działaniu i ludziach. Roman ucieszył się wtedy, że jesteśmy tu razem i coś możemy zrobić. Czułam dokładnie tak samo. Potem było jeszcze kilka dość rzeczowych rozmów, wspólnych kaw i po dwóch miesiącach pojawił się projekt.
 

Bardzo szybko.

K: - Coś zaiskrzyło. Dzieli nas wiek i doświadczenia, ale Roman od początku zauroczył mnie swoją wrażliwością, odwagą i życiową radością. Złamał moje wcześniejsze wyobrażenie odnośnie osób niewidomych. Polubiłam wspólne podróżowanie po mieście, a Romkowe żarty, zupełnie odczarowały moje wcześniejsze przekonania na temat niepełnosprawności. Dość szybko okazało się też, że oboje bardzo lubimy muzykę. Choć nigdy nie kończyłam szkoły muzycznej, fascynuje mnie każda twórcza forma ekspresji. Kilka lat temu działając na Śląsku wraz z „Wędrującym teatrem kobiet”, gdzie tańczyłyśmy i śpiewałyśmy, odkryłam że najważniejsza jest dla mnie właśnie radość ze wspólnego działania i wyrażania siebie. Która być może często łatwiej przychodzi w grupie amatorów, niż profesjonalistów. Byłam bardzo ciekawa jaki miks wyjdzie z naszego Kiepurowego projektu.

R: - Zaskoczyło mnie, że po warsztatach Kasia wybrała do projektu akurat mnie, bo były tam i osoby widzące, i wydawało mi się bardziej rzutkie. Ale pomyślałem sobie, jest okazja, żeby pokazać, że osoby niewidome też mogą być aktywne. W społeczeństwie jest takie przekonanie, że jak ktoś nie widzi, to najlepiej, żeby nie wychodził z domu, dać mu ciepły piec, miskę z jedzeniem, fajkę, będzie miał spokój i będzie mu fajnie.

 

Jak to się stało, Kasiu, że zajęłaś się, działaniami z seniorami?

K: - W 2012 roku dotarłam do statystyk, z których wynikało, że Sosnowiec jest najszybciej wyludniającym się polskim miastem, młodzi chcą wyjechać od razu po szkole, za to dochodzi nam najwięcej seniorów. Zaczęłam myśleć o inicjatywach, które mogłyby zapoczątkować zmianę. A przede wszystkim, o czymś co skłoniłoby ludzi do wyjścia z domu, poznania się z innymi i działania w duchu wspólnych zainteresowań. Wtedy też uświadomiłam sobie, że lubię pracować z ludźmi, jestem dobrą organizatorką, a osoby starsze są mi bliskie. Miałam w życiu kilka ważnych, inspirujących spotkań z ludźmi w tym wieku, po których zdałam sobie sprawę, że starość to coś, co każdego z nas spotka prędzej czy później. A jeszcze złożyło się tak, że sosnowieckie stowarzyszenie, w którym wtedy pracowałam, zaczęło realizować właśnie projekty dla seniorów, w których odnalazłam się jak ryba w wodzie.

 

Połączyła was wspólna pasja i na tej bazie stworzyliście grupę ludzi w bardzo różnym wieku. Ile osób macie w zespole?

K: - Teraz jest nas łącznie około dwudziestu pięciu. Większą część uczestników stanowią seniorzy, ale przedział wiekowy jest dość duży – od gimnazjalistów i licealistów, aż po ludzi w pięknym, dostojnym wieku. Podczas pierwszego koncertu wystąpiły z nami dodatkowo dziewczynki z zespołu wokalnego „Kiepurki” w wieku 6 lat. Roman zaangażował ze swojej strony kilka osób ze Związku Osób Niewidomych i Słabo Widzących, które lubią grać i śpiewać. Wiadomość rozeszła się też pocztą pantoflową, była akcja promocyjna i działania w środowisku seniorskim, ale ciężko nam było dotrzeć do osób młodszych. Na szczęście spotkałam kiedyś Aleksandrę Jabłońską-Błokowską, koleżankę z liceum, z którą nie widziałyśmy się dziesięć lat. Okazało się, że jest pedagogiem muzycznym, dyrygentką i pracuje w szkole jako nauczycielka muzyki. Opowiedziałam jej o projekcie, a ona od razu zapaliła się do współpracy. Jest dla nas bardzo ważną osobą, opiekunką artystyczną grupy. Bardzo nam pomogła rozwinąć zespół, a jednocześnie za jej pośrednictwem dotarli do nas młodzi ludzie. Mamy też parę około trzydziestki, Kamila i Jagodę, którzy o naszych działaniach dowiedzieli się z internetu i w ten sposób do nas dotarli.
R: - Mała grupka, ale stała. Choć ja się trochę dziwię, że więcej ludzi do nas nie przyszło. Ludziom często się nie chce, wolą siedzieć w domach, nie rozumiem tego.
 

Projekt wielopokoleniowy to spore wyzwanie. W Polsce młodsze i starsze pokolenia zazwyczaj trzymają się osobno. Jak sądzicie, jakie bariery musieli pokonać młodzi i starsi, żeby się porozumieć i występować razem?

R: - Obawiałem się, bo wiedziałem, że różnie to bywa, ludzie się zniechęcają, odchodzą. A żeby taki program działał, bardzo ważne jest, żeby grupa się jakoś trzymała. Ale Kasia i Ola umiały stworzyć taką atmosferę, że członkowie naszej grupy się nie mogą doczekać spotkań. Przychodzą z chęcią, nie trzeba ich nakłaniać, a to jest bardzo istotne. Wszyscy się polubili. To właśnie umiejętne podejście Oli i Kasi do ludzi spowodowały to „przytulenie się” w grupie. Na tym można bazować, stopniowo, delikatnie wyciągnąć z ludzi potencjał, wyczuć, co mają w zakamarkach serca.
K: - Ładnie to powiedziałeś. Faktycznie, naszym największym lękiem było czy ludzie zechcą przyjść i czy uzbiera się chociaż pięć osób. A na pierwszą próbę przyszło trzydzieści osób. Potem dołączyli inni i jeszcze zachęcili następnych. Co do barier, obawiałam się, czy uda nam się stworzyć taką więź, żeby porozumieć się na różnych płaszczyznach międzypokoleniowo. Ale jak najbardziej się udało. Na początku zrobiliśmy dużo ćwiczeń w parach międzypokoleniowych. Na przykład uczestnicy nawzajem opowiadali sobie o tym, na jakie dźwięki zwracają uwagę w otaczającym świecie, które są dla nich piękne, uwrażliwiają ich, a które przeszkadzają. Znaleźliśmy bardzo dużo wspólnych płaszczyzn niezależnie od wieku i to było niesamowite odkrycie. Szukając tego, co nas łączy, a nie dzieli, zbudowaliśmy niezwykłe zaufanie i więź. Myślę, że to podstawa działań międzypokoleniowych, w których poza rozwijaniem pasji i spędzaniem razem wolnego czasu, uczymy się od siebie nawzajem.

 

I narodziło się to „przytulenie” właśnie?

K: - To się dla nas stało czymś dużo więcej niż projektem, czy chęcią śpiewania. Bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy i otworzyliśmy przed sobą,  „przytulenie” oznacza ogrom wsparcia i siłę grupy. Jak ktoś przychodzi i ma akurat słabszy w życiu czas lub średnią minę, często jest właśnie „przytulony” przez całą grupę. Zdarzyło się, że na zły dzień w pracy albo problemy w rodzinie, pojawiła się piosenka rozweselająca. Po przekroczeniu progu sali, wszelkie problemy znikają, a w ich miejsce pojawia się turbodoładowanie na kolejny tydzień.
 

No właśnie, w podsumowaniu projektu napisaliście, że największym sukcesem było zbudowanie trwałych relacji między członkami zespołu. Co wam najbardziej pomogło?

R: - Umiejętność podejścia do ludzi, podsunięcie im, że tak można, nie trzeba się nawzajem krępować. Ola i Kasia umiały przekazać, że warto się otworzyć na drugiego człowieka.
K: - Ty też. Chyba na pierwszych zajęciach, kiedy się przedstawialiśmy, umówiliśmy się, że nie krytykujemy się nawzajem, każdy z nas ma coś do pokazania, prawo do bycia takim, jaki jest. W czasie pierwszego miesiąca spotkań i ćwiczeń położyliśmy duży nacisk na to, żeby nie krępować się przed sobą nawzajem i nie udawać. Żeby to było miejsce, gdzie wszyscy mogą być sobą, bo na co dzień ludzie zakładają często zbyt dużo masek. To dało nam bazę do stworzenia prawdziwych relacji, przyjaźni.
R: - I dlatego ta grupa się trzyma.

 

Czy pojawiały się też problemy w czasie pracy?

K: - Naturalnie nie jest tak, że jesteśmy zawsze wszyscy uśmiechnięci. Natomiast  poznając się, mając do siebie zaufanie, wiedząc w czym każdy jest dobry, a z czym ma problemy, co dzieje się w jego życiu, jesteśmy w stanie się wspierać. Choć dwadzieścia pięć osób w różnym wieku, o różnych temperamentach, to wybuchowa mieszanka. Ale nawet jeśli ktoś ma zły dzień, w czasie spotkań to się jakoś magicznie rozprasza. Albo wyklaskujemy i wytupujemy złe emocje, albo w przerwie na kawę stajemy i rozmawiamy. Bardzo się cieszymy, że szczerze rozmawiamy. Roman na przykład potrafi mówić otwarcie o tym, czego potrzebuje, choćby w czasie wejścia na scenę – żeby ktoś go wprowadził, pomógł się ukłonić w dobrym momencie, sprowadził. Albo że ktoś mu pomógł odpowiednio skierować rękę w czasie ćwiczeń ruchowych na próbach. Szczegóły, o których normalnie widzący nie myślą.
 

Jaki wpływ na odbiór projektu ma to, że Roman nie widzi?

K: - Na pewno znaczący. W czasie naszego pierwszego spotkania uderzyło mnie jego podejście do życia -  niesamowita chęć, odwaga i radość życia. A jako, że Roman był też pierwszą osobą niewidzącą, z jaką się zaprzyjaźniłam, pomyślałam, że skoro ja mogłam odkryć i utrwalić to wszystko dzięki niemu, innym też się uda.
 

Jak myślicie, co wnosi to połączenie pokoleń?

R: - Jeśli ktoś lubi muzykę wpadającą w ucho, chce wystąpić, oddać swoje uczucia w piosence, bawi się z nami. Muzyka i śpiew łączą pokolenia. Trzeba tylko wyczuć, czego ludzie potrzebują, co czują, czego chcą. Bo jak chcą, to zrobią, a na siłę nie.
K: - Okazało się, że kontakt z Romanem to niesamowita lekcja dla osób młodszych z naszego grona. Często mówią: - Mam problem, idę pogadać z Romkiem. Potem słyszę, że powiedział im dużo mądrych rzeczy.

 

Czego każde z was nauczyło się w tym projekcie?

R: - Cierpliwości i tego, żeby umieć ludzi słuchać i dotrzeć do tego, czego oni chcą.
K: - Podpisuję się. A dorzuciłabym jeszcze wyłapywanie talentów. Zarówno tych, które są widoczne, jak i takich, które staramy się wyciągać na światło dzienne, bo bardzo cieszy nas, gdy widać, że ktoś inny się rozwija i potem przekazuje to dalej. Czasem wystarczy jedno słowo czy spojrzenie, by kogoś w tym wesprzeć.

 

Macie jeszcze jakieś marzenia i plany związane z projektem i waszą grupą muzykantów?

K: - Na przyszły rok planujemy nagranie teledysku i to już jest konkret. A co do marzeń? Marzy mi się wsparcie lokalnych instytucji, żebyśmy mieli środek transportu, który może dowieźć naszych seniorów na próby i koncerty. I całą grupą marzymy, żeby pojechać kiedyś na festiwal kiepurowski do Krynicy.
R: - A ja chciałbym jeszcze rozwinąć nasz projekt, mieć pełny podkład muzyczny, pełne instrumentarium.
K: - Bo Roman lubi, jak od razu jest perfekcyjnie. Ja zaś mam nadzieję, że do tego dojdziemy, ale małymi kroczkami, powolutku.

 

Zgłoszenia do tegorocznej edycji konkursu można przesyłać jeszcze do 18 marca 2019 r. Uczestnikami mogą zostać osoby powyżej 60. roku życia, bądź pary międzypokoleniowe, we współpracy z organizacją, która pełni rolę podmiotu aplikującego o dotację.

Jakie zadanie muszą wykonać uczestnicy? Należy przedstawić pomysł na lokalny projekt społeczny, a w zamian na zwycięzcę czeka dotacja w wysokości od 8 do 15 tysięcy złotych.

Jak zgłosić się do konkursu? Czytaj:  Konkurs Seniorzy w Akcji – dotacja nawet do 15 tysięcy zł