Spoglądam na mój zbiór książek i czuję rosnący niepokój o przyszłość tego, co może nieco nieskromnie mógłbym nazwać biblioteką…
Odkąd w VII wieku pergamin stał się wyłącznym materiałem piśmiennym, książka, co prawda w zmieniającej się postaci, jest nieodłączną częścią cywilizacji. Jak wiadomo, zapisywanie ludzkich myśli na pergaminie poprzedzone było starożytnymi voluminami, czyli sklejonymi paskami zapisanego papirusu. Mroki średniowiecza skryły zagładę ówczesnego odpowiednika dzisiejszej książki, kiedy to, jak powiada Orgelbrand w swej Encyklopedii, „miejsce oświaty powszechna ciemnota zajęła, zniszczone zostały bogate, starożytne zapasy ksiąg pisanych”. Tak więc historia cywilizacji zna masową zagładę książki. Przyczyną wtedy było pragnienie zatarcia wszelkich śladów starożytnego pogaństwa. Na szczęście znalazły się umysły, które ratowały, co się dało. Benedyktyni w swoich klasztorach żmudnie przepisywali teksty z resztek papirusów na pergaminy i uchronili od zapomnienia ważną część dorobku starożytnych. Tak „księgi pisane” dotrwały do drukarstwa… A „księgi drukowane” do elektronicznego zapisywania myśli…
Czy po czasach, w jakich książki drukowane na papierze trafiły pod strzechy, nadciągnęła epoka ich zagłady? Pytam znajomych w wieku mocno emerytalnym, jak widzą los swych książkowych zbiorów. Są zatroskani. Odkąd umieją czytać, obcują z książką. Mają w domach mniejsze, lub większe zasoby. Stałym nawykiem jest wymiana nowych książek z innymi znajomymi. Wciąż wysupłują grosze na zakupy. Ich dzieci wyniosły z domu zamiłowanie do książki. Na ogół jest tak, że jeśli rodzice pielęgnowali w domu czytelnictwo i gromadzili książki, to ich dzieci są „obarczone” nawykiem i w swoich domach również mają jakieś tam biblioteczki. Z naszych zbiorów mogą więc „potem” pomieścić u siebie tylko co najcenniejsze.
Dostrzec jednakże można, że w nowych mieszkaniach kolejnych pokoleń jest coraz mniej miejsca dla książek. Tracą one wartość jako świadectwo intelektualnych ambicji, a nawet jako element dekoracji - przegrywają z kryształami, porcelaną. Charakterystyczne, że producenci mebli, dostrzegając brak popytu, nie zasilają sklepów kiedyś popularnymi szafami bibliotecznymi, a nawet zwykłymi półkami. Te można jeszcze zamówić u stolarzy, ale zapytany znajomy mistrz, kiedy miał takie zamówienie – nie mógł zdarzenia wygrzebać z pamięci… Garderoba, to i owszem…
Dzisiejsi „benedyktyni” żmudnie przenoszą dzieła z zadrukowanego papieru na język komputerów. Biblioteki mieszczą się w pamięciach maszyn matematycznych. Ja też już niektóre książki czytam na na e-booku i na tablecie. Znajomy pisarz przesłał mi swój rękopis e-mailem na netbook… Z warszawskiego mieszkania mogę zajrzeć do zbiorów Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych… Idzie nowe, i co będzie z naszymi książkami? Książkami w zrozumieniu definicji, jaką w swym dziele pomieścił Orgelbrand, pisząc na przełomie XIX i XX wieku, że książka, łac. Liber, to „kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt arkuszy papieru, złączonego w jedną całość”. Każda w mojej bibliotece, to jednak coś więcej…
Co będzie z naszymi „księgami drukowanymi”?
Data aktualizacji: 18 sierpnia 2013